Uwielbiam maski do twarzy. Uważam, że stosowane regularnie potrafią zdziałać cuda. Przetestowałam ich mnóstwo. Jedne były bardziej udane, drugie mniej. Część mnie zachwyciła, o niektórych dawno już zapomniałam. Polinezyjska maska ściągająco-detoksykująca od Dr Ireny Eris na pewno zostanie w mojej głowie na dłużej. Pochodzi ona z serii Spa Resort, Hawaii Face i jak na maskę jest piekielnie droga (50ml/99zł). W związku z tym po jej zużyciu będę mogła jedynie powspominać i pomarzyć o kolejnym pojemniczku…;)
Kosmetyk zalicza się do serii luksusowych, o czym świadczy zarówno cena, opakowanie jak i sama jakość produktu. Zafoliowane opakowanie zawiera dodatkowy kartonik w środku, w którym mieści się słoiczek z kremem. Jest on wykonany z plastiku, dzięki czemu jest lekki, przy czym bardzo wytrzymały. W środku znajduje się także dodatkowa przykrywka w celu zabezpieczenia maski. Jedynym minusem jest nakrętka, która owszem cieszy oko, ale gwarantuje ekspresowe zabrudzenia.
Maska pięknie pachnie. Stosowanie jej to czysta przyjemność. Dodając do tego działanie, które rzeczywiście spełnia obietnice producenta, otrzymujemy rewelacyjny produkt!
Już po pierwszym użyciu widać efekt. Skóra jest niesamowicie oczyszczona, napięta i jaśniejsza. Nabiera zdrowego kolorytu. Jest wyraźnie gładsza i bardziej miękka w dotyku. Najbardziej podoba mi się jednak natychmiastowy efekt nawilżenia, utrzymujący się przez długi czas oraz fakt, że przy regularnym stosowaniu pory stają się zwężone. Ta maska naprawdę działa! Sprawdziła się zarówno w działaniu długofalowym, jak i w sytuacjach kiedy potrzebowałam natychmiastowej poprawy wyglądu skóry, np. przed wyjściem. :)
Plusem jest także wydajność, co przy wysokiej cenie jest naprawdę ważne. Używam jej dość często, a nadal w słoiczku jest jej sporo. Wystarczy nałożyć cienką warstwę i po 5-10 minutach zmyć wodą. Nie ma problemu z problemu z jej aplikacją ponieważ ma ona konsystencję papki. Nie jest ani za rzadka, ani za gęsta. Gładko sunie po twarzy i przypomina trochę treściwy krem. Zawiera też w sobie drobinki kakaowca, dzięki czemu podczas zmywania można sobie zafundować delikatny peeling. Maska bardzo szybko zasycha, tworząc skorupkę.
Używam tego kosmetyku z czystą przyjemnością, choć mimo dobrej wydajności staram się go używać oszczędnie. Niestety wiem, że po jego zużyciu długo nie będę mogła sobie pozwolić na kolejne opakowanie. Cena to jedyny minus jaki maska posiada. :(
Lubicie maseczki? Co myślicie o tej? Używałyście kiedyś? Jakie są Wasze ulubione? :)
PS. Nareszcie skończyły się upały! Dziś w Szczecinie pochmurna, deszczowa niedziela, ale niezwykle przyjemna. Spędzam ją leniuchując w domu. Zaraz zabieram się za książkę. “Ostatni szczegół” czyli kolejna wciągająca pozycja Cobena. A Wy co ciekawego czytacie, albo ostatnio czytałyście?
Ściskam,
Agu:)
też ją stosuję, i jestem bardzo zadowolona jednak cena powala:(
dokładnie;/
wow :) super recenzja, bardzo fajnie brzmi. Ciekawi mnie ta maska, ale kurcze niestety nie jestem w stanie wydać 100zł na maseczkę:(
fakt, cena powala:(
cena za wysoka :(
no niestety niska nie jest:(
oj szkoda, ze niestety nie pozwole sobie na nia :(
gdyby była chociaż o połowę tańsza byłoby milej:)
Wygląda fajnie, ale cena :(
jest fajna, ale mogłaby być tańsza:) choćby o połowę:)
Brzmi kusząco, lecz ja także nie mogę sobie na nią pozwolić
ja niestety na kolejne opakowanie też nie :)
Ja uwielbiam typowe glinki:)
ja też :) zielona moja ukochana!
ehh droga strasznie, a bardzo ciekawa :) może kiedyś będę mogła sobie pozwolić :D
swietnie sie zapowiada- musze ja sobie kupic – skusilas mnie:))))
pozdrawiam serdecznie:)
Ale żałuję, ża taka droga. Z pewnością bym wypróbowała, gdyby nie ta cena. ,,Ostatni szczegół" mam w planach, na razie czytam ,,Białe jabłka" Carolla.
rzeczywiście strasznie droga, ale może warto zainwestować??? a ładnie pachnie?:) bo to też ważne ;)
kurcze juz nawet na zdjeciach wyglada na tresciwa i pozadna. ja tez uwazam ze regularne maseczki potrafia zdzialac cuda! a to wcale nie jest duze poswiecenie ze 3 razy w tyg nalozyc cos na ryjek i zajac sie codziennymi czynnosciami w domu.
marzyła mi się ta maska, ale trafił się kremik. może kiedyś odżałuję tą stówkę ;)