Kosmetyki mineralne Lily Lolo darzę szczególnym sentymentem ponieważ od nich zaczęła się moja przygoda z minerałami. Swego czasu zużyłam mnóstwo słoiczków podkładu Warm Peach, którym zaraziłam także swoje koleżanki. Wielokrotnie wspominałam o marce na blogu, później miałam od niej przerwę, ale zeszłej wiosny nastąpił wielki, satysfakcjonujący come back. <3 Wróciłam do swoich starych hitów, ale też odkryłam kilka nowości, które polubiłam równie mocno. Dziś opowiem Wam o tych, które zasługują na szczególne wyróżnienie i po które warto sięgnąć na początku swojej mineralnej drogi. Za ich pomocą wykonacie lekki, dzienny makijaż, który doceni najbardziej kapryśna cera.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że lubię makijaż w różnej formie, ale obserwuję moją skórę bardzo dokładnie i nauczyłam się dostrzegać kiedy mówi mi, że potrzebuje oddechu. Nie maluję się w wolne dni praktycznie nigdy, mocniejsze makijaże zostawiam sobie na specjalne okazje, natomiast na co dzień stawiam na szybkie podkreślenie swojej urody i zamaskowanie niedoskonałości. Nie lubię uczucia ściągnięcia i obciążenia, tony warstw, szczególnie gdy spędzam 10 godzin w klimatyzowanym pomieszczeniu. Minerały pozwalają mi na naturalny wygląd skóry i łatwe poprawki w ciągu dnia. Były też zbawieniem dla cery, w okresie letnim, gdy temperatury sięgały zenitu, a ja potrzebowałam czasem nałożyć podkład. Nie wyobrażam sobie wtedy nosić płynnych formuł. Tutaj mamy idealne połączenie właściwości upiększających i pielęgnacyjnych. Naturalne, bezpieczne składy idą w parze z pięknymi odcieniami i wykończeniami.
Jakie kosmetyki mineralne Lily Lolo polubiłam najbardziej?
Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła od klasyka. Podkład mineralny Lily Lolo SPF15 jest bowiem ze mną najdłużej i chyba już zawsze będzie moim numerem jeden z asortymentu marki. Pierwszy raz napisałam o nim w 2012 roku, to fragment starego wpisu:
Nie zbiera się w załamaniach, nie robi efektu maski, nie podkreśla suchych skórek ani ewentualnych zmarszczek. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie jego właściwości kryjące. Pięknie maskuje pory. Stają znacznie zmniejszone i pisze to ktoś, kto ma je jak kratery;), a buzia jest gładka, promienna i jednolita. Natomiast jeśli chodzi o krycie niedoskonałości to bije Revlon i wszystkie inne podkłady na głowę! Nakładam cienką warstwę na całą twarz, a miejsca, które potrzebują większego krycia pokrywam delikatnie dodatkową.
Kosmetyki mineralne Lily Lolo to nie tylko podkłady!
Marka posiada także dobrze utrwalający puder matujący Flawless Matte. Z krostkami sobie poradziłam, ale z przetłuszczaniem cery wciąż walczę. Kosmetyk ten skutecznie przedłuża trwałość makijażu, wystarczy wetrzeć go odrobinę w skórę przed aplikacją podkładu lub użyć na sam koniec w celu utrwalenia całości. Jest lekki, bardzo drobno zmielony, nie daje płaskiego wykończenia, optycznie wygładza skórę i ogranicza wydzielanie sebum.
Mineralny kosmetyk do zadań specjalnych
Podkład mineralny kryje świetnie, jeśli jednak walczycie z trądzikiem i chcecie uzyskać pełne krycie i skórę wyjętą niczym z Photoshopa, to z pomocą przyjdzie Wam korektor mineralny. Ratował mnie, gdy moja cera była daleka od ideału, teraz go nie potrzebuję. Wcierany pędzelkiem punktowo ukrywał dosłownie wszystko. Miałam też wrażenie, że przyspieszał gojenie się wyprysków. Ja wybrałam odcień Barely Beige, który fajnie współgra z moimi podkładami.
Mineralne konturowanie
Z cieni na powiekach mogę zrezygnować, ale z konturowania już nie. Lubię podkreślone policzki, tym bardziej, że mam co wyszczuplać. :D Dawno temu używałam sypkiego bronzera Waikiki, ale odkąd Lily Lolo wypuściło formuły prasowane moim faworytem pozostaje bronzer Honolulu. Gościł na blogu wielokrotnie, chociażby w tym wpisie:
Pozwala na szybkie podkreślenie policzków bez zbędnej przesady. Przyjemnie się rozciera i łączy z innymi kosmetykami. Subtelna pigmentacja i aksamitne wykończenie sprawiają, że sprawdza się on nawet przy bardzo jasnej cerze. Pyli minimalnie, nie zapycha mnie i nie ściera się w ciągu dnia. Idealny na co dzień! :)
Jak bronzer, to i róż. Moimi hitami są dwa odcienie – sypki Ooh La La, którego nie mam obecnie na stanie, ale darzę ogromnym sentymentem. Jest ultra soczysty i odświeżający! Koniecznie go sprawdźcie. A poza tym dziewczęcy, wyważony Burst Your Buble, który zapewnia efekt zdrowego rumieńca. Wystarczy delikatne muśnięcie, by pokryć policzek kolorem bez smug i plam. Zamknięto go w minimalistycznym opakowaniu z przydatnym lusterkiem. Nie zawiera talku i nie zapycha porów.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że polubię błysk na mej przetłuszczającej się skórze, to zabiłabym go śmiechem. A jednak! Do rozświetlaczy mam wyjątkową słabość aktualnie. :D Wiem, że modny teraz błysk z kosmosu nie przypadnie do gustu każdemu, więc chcę Wam polecić opcję stonowaną, elegancką i dyskretną – Sunbeam Illuminator. Kolejny prasowany kosmetyk mineralny Lily Lolo, który funduje nam na twarzy naturalne, zdrowo wyglądające glow. To efekt, zdrowej skóry odbijającej światło, a nie natrętnych drobinek. Twarz wygląda świeżo, lekko i promiennie. Trudno z nim przesadzić.
Dwa mineralne hity w makijażu oka!
Będę szczera – akurat przed mineralną maskarą miałam obawy i bałam się, że nie będzie odpowiednio rzęs podkreślać. Ależ byłam w błędzie! To naprawdę wzorowy tusz! Nie jest zbyt mokry, więc nie skleja, pięknie włoski rozdziela, wydłuża i delikatnie pogrubia. Trzyma skręt zalotki, nie kruszy się i nie osypuje w ciągu dnia. I co najważniejsze, nie podrażnia oczu. Niestety odkąd pracuję w miejscu klimatyzowanym i nieco zakurzonym, moje oczy często są zmęczone, łzawią i bolą. Tradycyjne maskary jeszcze ten problem pogłębiały natomiast Big Lash Maskara go rozwiązała. Gdy spędzam w pracy 12h mogę się pomalować bez obawy, że przypominać będę królika.
Jak już wspomniałam wcześniej, często rezygnuję z cieni do powiek, ale systematycznie zagęszczam linię rzęs kredką. Czarna jest dla mnie zbyt przytłaczająca na co dzień, stawiam więc na brązy. I z czystym sumieniem mogę Wam polecić kredkę w odcieniu Brown, która jak dla mnie jest ciemną czekoladą. Jest odpowiednio miękka, więc gładko sunie po powiece i tworzy równą linię. Łatwo się rozciera i nałożona nawet niedbale wygląda dobrze. Lubię nią też podkreślać linię wodną przy mocniejszych makijażach, bo dość długo się na niej utrzymuje.
Usta w mineralnym wydaniu
Pozostając przy kredkach – chcę zwrócić Waszą uwagę na fajną konturówkę. Moje usta zdecydowanie łatwiej podkreślić przy użyciu kosmetyków tego typu dlatego często po nie sięgam. Lily Lolo True Pink jest dość intensywnym różem, ale nie plastikowym. Ładnie wygląda na wargach zarówno solo, jak i w roli bazy pod szminkę. Nie robi z nich suchych rodzynek. Jest dobrze napigmentowana i kremowa. Równomiernie się ściera i ma zaskakująco dobrą trwałość.
Soczyste, to chyba najlepsze określenie dla tego duetu. A mowa o kremowej szmince Romantic Rose i błyszczyku English Rose. Ta pierwsza jest niezwykle całuśna i jedwabista, ma naturalnie połyskujące wykończenie. Wygląda dobrze nawet na suchych ustach. Często podkrada mi ją przyjaciółka!
Półtransparentny błyszczyk natomiast jest w odcieniu zgaszonego różu. Optycznie wygładza usta, podbija ich naturalny kolor i sprawia, że wyglądają na większe. Ma dość gęstą konsystencję, ale nie lepi się i obłędnie pachnie czekoladą. Jest ratunkiem, gdy macie spierzchnięte wargi. Pierwszy raz miałam z nim opowiadałam Wam o nim w 2013 roku i to nie jeden raz! :D
I to już wszystkie kosmetyki, o których chciałam Wam dziś opowiedzieć. Wybrałam najlepsze z najlepszych, swoje ulubione odcienie, choć marka ma w ofercie wiele ciekawych produktów. Jestem pewna, że każda z Was znajdzie coś dla siebie, niezależnie od typu cery i upodobań kolorystycznych.
Na stronie www.costasy.pl możecie zamówić również próbki, to duże ułatwienie i wygoda.
Dajcie znać, czy znacie już kosmetyki mineralne Lily Lolo, czy sięgacie po minerały i jakie macie z nimi doświadczenia! :)
Bardzo lubię Lily Lolo! Też od nich zaczęła się moja przygoda z minerałami i chętnie wracam do nich wiosną i latem. Ich kremowe pomadki uwielbiam, podobnie jak ich bronzer i puder do brwi.
W ogóle sama mam dużo hitów z tej marki… :D
Nie dziwię się, bo mają super kosmetyki! Ja mam do marki ogromny sentyment :)
Jeszcze nie miałam okazji używać tych kosmetyków, przy okazji im się przyjrzę bliżej :)
Zdecydowanie warto! :)
Alinka :) Bardzo słuszne spostrzeżenia.
Niestety nie każdy ma tzw. ‘rękę’ do tego, wtedy lepiej zrobić sobie hennę lub przy zdecydowanym problemie postawić na makijaż permanentny.